Kultura, panie tego, tfu, obrazkowa... Part I

Straszność, straszna zaprawdę straszność opadła mię tej wieczornej godziny... Niedawno, w rozmowie z Solenizantem doszliśmy do wniosku, że nic już nie czytamy, że w siną dal odeszły już dni pełne godzin lektury, pochmurne popołudnia spędzane w ciasnej katedralnej czytelni, na odgadywaniu co też ten starożytny uczony i prawy mąż miał na myśli, i dlaczego do kurwy nędzy nie dorzucił w tym zdaniu czasownika(no dobra, to już tylko Solenizant, mnie do tego nie mieszajcie)?

Od czasu tej naszej rozmowy zacząłem się zastanawiać, co się zmieniło że mogę już zasnąć bez książki w ręku? Kiedyś moje wizyty w antykwariatach wybrzeża i na południu budziły popłoch pośród antykwariuszy(miejsca w których polowałem na książki były żywcem wyjęte ze "Sklepów Cynamonowych" Shultza, małe obite boazeria w kolorze mahoniu i po sufit wypełnione wszelakiego autoramentu książkami), poruszałem się w ich składzikach niczym słoń w składzie porcelany, ale musiałem zajrzeć na najwyższą półkę, przekopać każdy stosik książek, nawet jeśli były to same Harlequiny, bo a nóż, a może, a jeśli... I uwierzcie mi drodzy przyjaciele, byłem jak Johnny Deep w "Dziewiątych Wrotach"(chociaż nie zruchałem żadnej czarownicy, to w Sanoku się nie liczy, byłem pijany...), z hałd taniej książki, w księgarence połączonej ze sklepem zabawkarskim gdzieś w Pcimiu Dolnym wyławiałem przedwojenny podręcznik do języka staro-greckiego Goliasa, albo pamiętniki Cezara z pieczątką carskiego towarzystwa gimnazjalnego... Nie wspominając nawet o setkach egzemplarzy wybitnych czytadeł, które tak ubarwiły moje życie, Niziurski, Wilbur Smith, Le Carre, to tylko kilka najważniejszych nazwisk(pierwszą książkę Le Carre'go - "Ze śmiertelnego zimna", nabyłem w nowosądeckim antykwariacie, będąc w czwartej klasie liceum, za słownie, złoty pięćdziesiąt, autobus z Sącza go Grybowa jedzie około 40 minut, po tym czasie już byłem wiernym fanem prozy Brytyjczyka, rano wróciłem i wykupiłem wszystko co mieli jego autorstwa).

Wszystkie te książkowe safari an koniec dawały regały i kartony pełne książek, które choć przeklinałem przy kolejnych przeprowadzkach, jednak dzielnie taszczyłem ze sobą na kolejne życiowe "gniazda"(chociaż niektóre pewnie spoczywają gdzieś u Was, zobaczcie, może za kotarą w małym pokoju stoi karton książek z zakurzonym "Tumitakiem z podziemnych korytarzy" na wierzchu... Czasem żądza dobrej lektury popychała mnie do czynów haniebnych, W kilku bibliotekach figuruję zapewne na liście długoterminowych czytelników. Razu jednego pojechałem aż do Kartuz żeby uzupełnić brakującą pozycję w dziełach Le Carre'go(była to "Mała Doboszka", jedna z najlepszych powieści mistrza, a której własny, kupiony na jarmarku egzemplarz nieopatrznie pożyczyłem bezdomnemu, koczującemu na plaży przy barze gdzie pracowałem, bezdomny miał ksywkę "jezus"), w bibliotece w Kartuzach pewnie za nią nie tęsknią, ale jednak...

A teraz co? Co się stało ze mną, z nami, że nie czytamy już tyle i w takim tempie? Nie wiem, naprawdę, czasem przeglądam blogi o literaturze(np. Poczytalnia albo Mól Książkowy) i czytam o wrażeniach z czytania, przy okazji podziwiając listy połkniętych przez bloggerów książek. A ja? "Czy ja już nic nie łykam?", pytam siebie w takich chwilach, ależ łykam łykam, może tylko chwilowo odstawiłem ciężki bimber powieści i postanowiłem dać szansę, lżejszej acz wytrawnej, wódce kultury obrazkowej. Otóż misiaki, wujek Ernest czyta sobie komiksy. I to kurwa jakie...

Komentarze

Anonimowy pisze…
mimo, żeś buc pierwszej wody to moge ci zaproponować watchmenów, bo mam akurat przyzwoitą wersje

Popularne posty