"Jak Gruszka zabił Gruszkową" pióra Justynides
Ha! Z wiosny powoli wykluwa się lato. Wierny długoletniej tradycji wyruszyłem do 3miasta kopać łopatą, przeżuwać piasek i targować się z rybakami. Generalnie wstawanie o czwartej rano i użeranie się z ekipą kopaczy-nałogowców trochę mnie zajmuje, z tego też powodu nie miałem czasu puścić niczego sensownego na blogu. Pomocną dłoń podała mi Justynides. Przed wami moi drodzy pierwszy gościnny post na Blogu Ernesta, świetny, krótki tekst wpisujący się chyba w moją teorie opisującą Grybów jak Twin Peaks europy wschodniej. A co do tych którzy mogliby się oburzać na ton posta: ja też lubiłem Gruszkową, w jej kiosku jako dziewięciolatek kupowałem z kolegami pierwszy zestaw małego palacza(papierosy "Kapitan" i miętusy), zaś czapka Gruszki dostarczała mi radości ilekroć tylko zdążyła zamajaczyć na widnokręgu. W takich właśnie sytuacjach powinniśmy się przeglądać jak w najczystszym zwierciadle, moi drodzy Grybowianie i fani. A teraz już przekazuję klawiaturę pięknej, rudej Justynides:
Zasiadam oto przed pustą
kartką (w wersji elektronicznej, więc jest nieco mniej
romantyczna), aby z odmętów mej pamięci wygrzebać garść
wspomnień z życia na Grybowskiej Ziemi. Ziemi, z której
wyemigrować mi przyszło na Krakowską, aby w mieście, gdzie
sąsiedzi się mną nie interesują, i których nawet nie znam, wieść
dalej swój marny żywot.
Anonimowość i oderwanie
się od wydarzeń, których nierzadko nie chciałam być
uczestnikiem, lecz musiałam, przyjęłam z pewną ulgą. Informacje
kto z kim, kto kogo, co, gdzie i dlaczego (lub nie) z racji braku
dostępu do plotkarskich źródeł, jakże charakterystycznych dla
małomiasteczkowej mentalności, zaczęły mnie coraz bardziej
omijać. W każdej, nawet małej miejscowości, zdarzają się jednak
historie, które lotem błyskawicy obiegają wszystkich. Nawet ex
mieszkańców.
Dzień jak co dzień.
Siedzę, nic się nie dzieje i nic nie zapowiada, że się stanie.
Wtem telefon od przyjaciółki. Odbieram:
- Wiesz, co się stało?!
Wiesz, co się stało?! Gruszka zabił Gruszkową!
- Coo?
- No Gruszka zabił
Gruszkową!
W Grybowie sensacja. Wszak
ludzka śmierć, zwłaszcza tragiczna, od zawsze ją budziła
(zwłaszcza, gdy w mieście nie ma innych rozrywek). Mieszkańcy
zdążyli już ochłonąć nieco po wyczynie Adasia, stworzyć
kilkanaście historii na temat motywów zabójstwa własnej
matki(macochy - przyp. Ernest) oraz na wszelkie sposoby
przedyskutować niewdzięczność dzieci dla rodziców, zrobić listę
kolejnych ofiar oraz pewnie po cichu liczyć, że będą mogli kogoś
z niej wykreślić. No to bum, kolejne morderstwo, odwrotnie niż u
Mickiewicza – Pan zabił Panią.
Wieczorem dzwoni Matka
Rodzicielka z tą samą nowiną:
- Wiesz, co się stało?!
Wiesz, co się stało?! Gruszka zabił Gruszkową! Podobno dzikie
krzyki były, szarpanina, drzwi zamknął i nie szło się dostać do
ich mieszkania, podobno, że go zdradzała, że się dowiedział, że
miał nie całkiem po kolei w głowie, że w separacji byli, a razem
mieszkali, wziął i zabił!
(Nie)stety nie było mi
dane być na miejscu i żyć tym, czym żyli aktualnie mieszkańcy
rodzinnego Grybowa, nie dane mi było wysłuchiwać również gadania
ludzi, którzy zawsze wszystko wiedzą lepiej i na pewno.
Głowę mą zaprzątnęła
natomiast myśl, że przez cały okres mojego mieszkania w Grybowie
morderca przejeżdżał na rowerze obok mojego domu, ponieważ pod
pobliskim lasem miał działkę, na której uskuteczniał mini
rolnictwo. Przejeżdżał, zawsze odpowiadał na moje „Dzień
dobry”, a podczas rozmów, które odbywał z domownikami był miły
i serdeczny. Ot, sympatyczny Pan, z którego z przyjaciółką
zwykłyśmy się nieco naigrywać, a w zasadzie nawet nie z niego, a
z czapki, którą nosił na głowie bez względu na porę roku.
Sytuacja pewna utwierdziła nas w przekonaniu, że czapka owa jest
przytwierdzona do głowy na stałe, a noszona była, zwykle
podwinięta, na jej czubku. A było to tak: chyba jesień, szaro
buro, stoimy sobie gdzieś na Rynku oczekując na autobus, zapewne do
szkoły. Wtem główną ulicą nadjeżdża rowerem Pan Gruszka,
zatrzymuje się, schyla i grzebie coś w łańcuchu. Opuszcza głowę
nisko, aby dojrzeć, co tam też zaniemogło, a czapka nic – jak
była na czubku głowy tak się trzyma, jak gdyby nie działały na
nią prawa grawitacji. Zagadki tej nigdy nie udało nam się
rozwiązać, a odpowiedź Pan Gruszka zabrał ze sobą tam, gdzie teraz jest
(nie wiem gdzie).
Żyjąc w małym
miasteczku, gdzie wszyscy wszystkich znają (przynajmniej z widzenia)
i wszystko o wszystkich wiedzą (przynajmniej ze słyszenia), chcąc
nie chcąc rodzi się między mieszkańcami pewna więź – sympatia
(zrodzona przez wspólne plotkowanie), zawiść (bo Staszek ma lepszy
samochód, no gdzie on się takiego dorobił?! Na pewno nie
uczciwie!), zazdrość (bo Kaśka chodzi z najlepszym facetem w
mieście, głupia kurwa), nieumiarkowanie w piciu (po niedzielnej
mszy, w Fenixie(Fenolu – to dla tych co związani są z lokalem
bardziej nałogowo niż hobbystycznie - Ernest), który swoją drogą
ponoć nie jest już speluną i nawet kebaba sprzedają) i inne,
mniej lub bardziej subtelne. Zważywszy na to nie dziwi więc fakt,
że ludzie się interesują tym, co się wokół nich dzieje (fakt,
że czasem niezdrowo). Sensacyjne wydarzenia (Kościelny, co okradał
parafię! Kaczyński w Stróżach! Dni Grybowa!) nadają smaczku
szarej, monotonnej rzeczywistości, sprawiając, że ten mały świat
staje nagle na głowie. W miarę szybko wraca jednak do swojej
normalnej pozycji, co by się w niej nie poprzewracało. Aż do
kolejnej sensacji.
To co, kto będzie
następny? :)
Justynides
Komentarze
Pozdrowienia z Glasgow sle Piekny Krzychu
hyhyhy
bo mnie wkurwia po trosze
Nie mam Erni, nic takiego nie mam
bede sobie ogladal twojego bloga od czasu do czasu wiec moze smialo do mnie tu nww* napisac:)
*nww- niezwykle wazna wiadomosc