Najpiękniejsze samobójstwo.


Ostatnio, szamając obiad w jakimś marketowym bistro(polecam Carefour pod Mińskiem Mazowieckim - wyśmienita pizza) czytałem sobie Przekrój, i choć uważam że to pismo nie odzyska już swojej dawnej świetności, jednak zawsze jest tam na co rzucić okiem. Od jakiegoś czasu na przedostatniej stronie zamieszczają dwukolumnowe, krótkie artykuły o fotografach i fotografii.

Nie uważam się za artystę fotografika, chętnie zaglądam jednak do wspomnianego działu, chociażby po to aby poczytać o historii przedstawionych zdjęć. Jak mawiał mój znajomy, zdjęcie da się zrobić pudełkiem od zapałek, ważne jest to co pokażesz i jak chcesz to opowiedzieć, historia jest najważniejsza...

Pierwszego maja 1947, Evelyn McHall, dwudziestotrzyletnia dziewczyna pracująca jako księgowa dla zakładu grawerskiego wyjechała na 86 piętro nowojorskiego Empire State Building, weszła na platformę obserwacyjną, powiesiła swój szary płaszczyk na barierce, obok położyła portfelik i kosmetyczkę pełną rodzinnych fotografii i korzystając z nieuwagi stojącego kilkanaście metrów dalej strażnika rzuciła w powietrze biały szalik. Potem zgrabnie przeskoczyła barierkę ochronną i spadła tysiąc stóp w dół, na nowojorskie ulice.


Kilkaset metrów dalej, student fotografii Robert Wiles, usłyszał huk i krzyki, w cztery minuty dotarł na chodnik pod ESB, przepchnął się przez gapiów i sięgnął po aparat. Zdjęcie które wtedy wykonał zapisało się na zawsze w annałach fotografii.


Na poskręcanym dachu limuzyny ONZ-tu, wśród rozpryśniętego szkła leżała młoda dziewczyna, bez wątpienia martwa, lewą dłonią odzianą w rękawiczkę ściskała zawieszony sznur pereł. Nie wiem co Wiles czuł kiedy naciskał spust migawki, jednak jego zdjęcie jest arcydziełem. Oczywiście jest zasługą losu nie jego, że zamiast rozdartych kawałków ciała i rozbryzgów krwi sfotografował "śpiącą" Evelyn.

Fotografia jest niesamowita, nie można przejść nad nią obojętnie. Nie wiem czy to magia śmierci czy uroda dziewczyny czy coś zupełnie innego sprawia że zamykając oczy widzi się dalej to samo ujęcie... Młoda, elegancko ubrana dziewczyna, karminowa szminka na ustach, białe rękawiczki, sznur pereł... Leży otulona czarnym, pomiętym dachem samochodu i przypruszona drobinkami szkła... Elegancka kompozycja, pełna gracji, młodości i śmierci. Porażające. Mocne. Mroczne.

Research netu wyrzucił sporo artykułów o okolicznościach zdarzenia, treść listu samobójczego Evelyn gdzie w kilku przekreślonych zdaniach wyznaje że "nie byłaby dobrą żona dla nikogo", kilka esejów o naturze samobójstwa, opowiadanie i piosenkę. Z tych strzępków wyłania się historia dziewczyny. Zwykła opowieść o życiu jakich wiele, chłopak studiujący gdzieś tam, plany na przyszłość, może jakiś romans... nie dowiemy się już wszystkiego. Pozostaje tylko to świdrujące duszę zdjęcie. Ukazało się ono na 43 stronie magazynu Life, 12 maja 1947 roku.

Komentarze

Tobiasz pisze…
dobrze, że wróciłeś do blogowania :) Pozdrawiam
Ernest pisze…
ano, trochę mnie nie było...
Anonimowy pisze…
samobójstwo nie jest piękne... wiem, że nie chciałeś zapewne tego powiedzieć, ale troche tak to brzmi.
mój mąż popełnił samobójstwo, jeśli masz ochotę poczytać to zapraszam na mojego bloga: www.jeszcze-jeden-dzien-do-przezycia.blog.onet.pl
With Love pisze…
Lubię wracać do tego posta. Zawsze mi dreszcz po plecach przebiega.
Minerva pisze…
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Minerva pisze…
Jest taka mroczna, straszna i tak nieziemsko piękna...

Popularne posty