Do przyjaciół Gdańszczan!

Musiałem się odpiąć na chwilę od netu, bo nic bym nie napisał - Łata na fejsie chwali się właśnie szarmanckim komplementem usłyszanym od bóg wie kogo...

Jak wiecie dałem nogę z Trypolis i spędzam teraz weekendy w górach, a robocze tygodnie upływają mi na fotografowaniu małych dzieci(ale ubranych). Z oddali więc, obserwuję to wszystko co dzieje się wokół otwartego na nowo Mojego Najukochańszego Klubu i trochę mnie martwi fakt, że wygląda to wszystko dosyć słabo. wprawdzie najgorsze co mogło się stać już się dawno odstało, IKS wrócił w ręce dawnych(jak dla mnie prawowitych) właścicieli/prowadzących. I dobrze, jednakże dwa lata Wysepki odcisnęło swoje piętno na Polankach. Ponoć ludziska nie garną się za bardzo do tego Wyśmienitego Siedliska Zła i Rozpusty. No to słuchajcie misiaki, Wujek Ernest zamawia sobie drugą wódkę, zapala szluga i teraz rzuci tu Wam parę slajdów z nieodległej przeszłości...

"Moje życie z IKSem"

Ernest Probaton




Rok 2000, luty, Kraków gdzieś na Kazimierzu.

Leżę pod stołem, zawinięty w jakiś koc, w głowie helikoptery szturmują fort mojego błędnika(tanie wino, wymieszane z Żubrówką to jednak nie przelewki). Nagle przykuca przy mnie przy mnie drobna blondynka, świetny biust, niewiele jest kobiet na Krakowskim Konwencie Fantastyki. Cześć możemy się tu położyć? - pyta, jej koleżanka to kasztanowo-włosa piękność o lekko wystających siekaczach. Spoko - rzucam. W ciągu dwóch następnych godzin poznajemy się, są z Gdańska, wymieniamy się opowieściami o książkach, konwentach i imprezach. Padają magiczne nazwy: Kwadrat, Igrek, Iks... Obiecuję je odwiedzić w Trójmieście.

Rok 2001, październik, Gdańsk hotel dla studentów na Żabiance.

Kolejne wino pęka, rozbawione towarzystwo powoli zbiera się do wyjścia na imprezę, nastepuje tradycyjna chwila wahania: gdzie by tu uderzyć? Ręce szperają po kieszeniach. Sprawdzanie aktywów. Gumy, fajki, parę kapsli po piwie jasnym marki "Książ". Z kasą słabo. Kieszenie szeleszczą, bo to kieszenie od dresów, większość moich współmieszkańców to studenci AWFu. Mało kasy, mało czasu(już blisko północ), trudno, nie jedziemy do IKSa, ruszamy do Olimpu. Czuję się tu jak śliwka w beczce śledzi: klubowicze w błyszczących wdziankach z paskami po bokach, na parkiecie zgrillowane gimnastyczki w cekinowych sukienkach. Nie, to stanowczo nie mój styl! Tydzień później, kumpel z roku oferuje się zabrać mnie do IKSa, jestem wolnym, słuchaczem nie mam legitymacji, ale chyba mnie wpuszczą... Jakoś wpuścili, ale nic nie pamiętam bo po drodze i w akademcu u Wojtka G., który jest pastorem baptystów zrobiliśmy już trochę... W następnym tygodniu walimy do Kwadratu...

Rok 2003, październik, Gdańsk dom studencki nr3 na Polankach.

Mój pierwszy dzień w akademiku, stoję w pustym, białym pokoju i gapię się tępo na stół. Na odrapanym meblu leży magiczna kwota 20,84 PLN(słownie dwadzieścia jeden złotych i osiemdziesiąt cztery grosze), to wszystko co zostało mi z wrześniowego szaleństwa, przepiłem całe oszczędności. Do grudnia. Nic to! - jak mówi pierwsza zasada nictoizmu, może jakoś przeżyję. Wieczorem pierwsza zapoznawcza posiadówa na korytarzu, tylko ja i jakiś kolo w długich włosach mamy za sobą jakiś staż na studiach, reszta to pierwszy rok psychologii. Poważnie zastanawiamy się, czy UG nie kręci tu jakiegoś eksperymentu. Koleżka ma na imię Sebastian, zostaniemy kumplami. Po pierwszym tygodniu mamy już otagowane wszystkie laski z piętra: ta fajna, ta niezła dupa, ta ma zajebiste cycki, ta kujonka a ta brzydka... Uruchamiam akcję "Dożywiamy Ernesta", ludzie z którymi przepiłem dwa ostatnie tygodnie września znoszą mi żywność i fajki, niekiedy pokój wygląda jak kwatera główna pomocy dla powodzian. Jest problem z alkoholem, nikt za bardzo nie chce się dzielić, ale da się coś zrobić. W poniedziałki w Igreku są kalambury, we wtorki karaoke, za dobry performance można zgarnąć małego browca. Chodzę najebany początkiem tygodnia, a cała reszta w weekend. Zostaje mistrzem kalamburów. Portierki mnie nienawidzą. Zostanie im to na lata.

Sebastian pożycza mi jakąś kasę, transport browarów z Żyda przeszedł pomimo pewnych trudności na portierni. Nawalimy się i idziemy z laskami z psychologii do Iksa. Hasło "pij szybciej bo ci pizda zejdzie!" wchodzi do codziennego słownika.
W klubie szaleństwo, 1000 i jedna noc skondensowane w kilka godzin, nie obywa się oczywiście bez ekscesów. Najebany wtaczam się do didżejki, za konsoletą jakiś starszy koleżka z kieliszkiem wina w ręku, żądam rock'n'rolla, dziadek mówi że mogę sobie zamawiać a on i tak będzie puszczał co mu się spodoba. Mówię mu żeby się pierdolił. Tak oto poznaję Ziętka. Za parę lat sprzedam mu dziewczynę.

CDN

Komentarze

Napisz książkę. Serio.
stryju pisze…
aż miło się czyta relacje takich początków - kontynuuj!
Ernest pisze…
@ Wenus:z ta książką to lipa, musiałbym zrobic zapasy szlugów i wódy, a poza tym rywalizowałbym z Karolina i Olkiem Zabijczłowiekiem.

@ Stryju: też coś skrobnij, chociaż wierzę że iks obroni się sam to jednak nie zaszkodzi pomóc
Wenus pisze…
No dobra. To Ty pisz spokojnie tutaj, a ja to wkrótce wykradnę i wydam za Ciebie :) Ernest Probaton, słynny pisarz i fotograf :))
Anonimowy pisze…
I aktor! xD
nina107 pisze…
a dużo zarobiłeś na Hani??
Ernest pisze…
za Hankę wziąłem dwa wielbłądy, ale jak wiadomo Ziętek - artysta, a artyści groszem i wielbłądem nie śmierdzą więc wciąż mi jest dłużny...

Popularne posty